O historii powstania, ciężkich chwilach i planach na przyszłość z Włodzimierzem Ratajczakiem założycielem firmy Wrimar, z okazji 35-lecia działalności WRIMAR rozmawiał Bogdan Lewicki z czasopisma Nowy Kamieniarz

 

Firma Wrimar powstała 35 lat temu. Czy przed 1986 rokiem miał Pan już jakieś doświadczenie w branży kamieniarskiej?

Tuż po ukończeniu Technikum Budowlanego przez dwa lata pracowałem w Poznańskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego nr 2 w Poznaniu. Swoją firmę Wrimar założyłem w 1986 roku. Już wtedy byłem dosyć mocno związany z branżą kamieniarską, ponieważ w 1978 roku, czyli dwa lata po ukończeniu Technikum Budowlanego rozpocząłem pracę w Kombinacie Kamienia Budowlanego KAMBUD w Krakowie, a dokładnie w dolnośląskim oddziale firmy, czyli w Zakładzie Kamienia Budowlanego w Bolesławcu. Tam pracowałem 8 lat. To była dla mnie prawdziwa szkoła życia, która nauczyła mnie bardzo dużo. Muszę zaznaczyć, że od początku mojej pracy w firmie Kambud zostałem „rzucony na głęboką wodę”, ponieważ powierzono mi – wówczas bardzo młodemu chłopakowi – stanowisko kierownika robót montażowych. W Poznaniu mieścił się oddział montażowy. Gotowe elementy kamienne transportowane były do naszego oddziału z zakładów obróbczych należących do firmy Kambud np. z Pińczowa, Strzegomia, czy też Bolesławca lub wysyłane były bezpośrednio na budowy w całej Polsce. Z pośród znaczących prac z tamtego okresu, które utkwiły mi w pamięci wymienię: hotel Neptun w Szczecinie, ośrodek wczasowy Kawcza Góra w Międzyzdrojach,  budynek Komitetu PZPR w Koninie, sąd w Zielonej Górze, szpitale w Poznaniu i Gorzowie. W latach 80-tych rozpoczęliśmy również wykonywanie prac kamieniarskich w kościołach. Ponadto nadzorowałem także budowy za granicą np. w miejscowości Borowec w Bułgarii wykonywaliśmy olimpijskie zaplecze hotelowe, ponieważ w tamtym czasie Bułgaria miała ambicje organizacji zimowych igrzysk olimpijskich. Prowadziłem również prace kamieniarskie w Czechach i w Słowacji. Kiedy po 8. latach odchodziłem z firmy Kambud na liście nadzorowanych przeze mnie inwestycji były 183 pozycje. Teraz wydaje się to być wręcz niemożliwe, jak można było kierować pracami budowlanymi w tak wielu miejscach bez samochodu służbowego. Na budowy dojeżdżałem pociągiem lub autobusem PKS. Wyjeżdżałem w poniedziałek i wracałem do domu w piątek lub sobotę.

Wygląda więc na to, że wszystko układało się pomyślnie. Skąd zatem pomysł na odejście z Kambudu i założenie własnej firmy?

Szczerze mówiąc w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że chyba już czas pomyśleć o własnej firmie. To był w zasadzie bardzo trudny okres dla przedsiębiorczości i wszelkiej, prywatnej inicjatywy. Odszedłem z przysłowiowymi paroma groszami w kieszeni. Pamiętam, że w tamtym czasie opłata za wydanie pozwolenia na prowadzenie działalności gospodarczej kosztowała 5,5 tyś zł i w zasadzie tylko tyle miałem … jeśli chodzi o pieniądze. Ale miałem jeszcze coś cenniejszego, a mianowicie kontakty, które zbierałem przez te lata i dzięki nim udało mi się od samego początku ruszyć „pełną parą”. Zlecenia zaczęły się sypać „jak z rękawa”. Zakontraktowałem dużo zleceń w Gorzowie Wielkopolskim, Słupsku oraz Szczecinie. Lata 90-te to dla mojej firmy olbrzymia aktywność wśród dużych klientów instytucjonalnych. Realizowaliśmy w tamtym czasie głównie obiekty o charakterze publicznym takie, jak: banki, poczty, budynki biurowe, siedziby firm tworzących w Polsce gospodarkę kapitalistyczną itp..  

Patrząc wstecz, które z wykonywanych prac były dla Pana i Pańskiej firmy największymi wyzwaniami?

W ciągu 35. lat wykonaliśmy mnóstwo zleceń. Zamontowaliśmy ponad pół miliona okładzin kamiennych i obsłużyliśmy setki klientów, zarówno instytucjonalnych, jak i indywidualnych. Jedną z najbardziej wymagających inwestycji było wykonanie okładziny granitowej na podporach Mostu Św. Rocha na Warcie w Poznaniu. Pierwszą istotną sprawą jest to, że udało się skutecznie przeforsować zamianę materiału z chińskiego granitu Yellow Rock, na nasz rodzimy Izer Granit, co znacznie podniosło wytrzymałość kamienia na bardzo specyficzne warunki panujące w tym miejscu. Przy okazji trochę nieskromnie powiem, że w tamtym czasie odkryłem ten kamień i do dzisiaj żywię do niego dużą sympatię, mimo, że nie należy do łatwych w obróbce. W wykonaniu okładzin podpór mostu bardzo trudnym elementem projektu był sposób montażu. Wykonaliśmy go na zalewkach rozprężnych firmy Sika i dodatkowym kotwieniu. Elementy kamienne mają grubość 10 cm i są boniowane. Cały projekt opiewał na około 2500 m2 okładzin kamiennych, które zgodnie w umową trzeba było wykonać w bardzo krótkim czasie. Musieliśmy wykonać montaż w ciągu 6. miesięcy. Technologia montażu była dość skomplikowana ze względu na to, że okładziny granitowe muszą utrzymać się podczas tzw. wysokiej wody na Warcie. Nie musieliśmy długo czekać. Po dwóch latach od montażu okładzin wystąpił wysoki stan wody w Warcie. W zasadzie widoczne było tylko ok. 20 cm okładzin na szczytach podpór, pozostała część podpór była pod wodą. Kiedy woda opadła wszystkie okładziny utrzymały się na swoich miejscach. Kolejnym testem dla okładzin na poznańskim Moście Św. Rocha była kra na wysokiej wodzie. Dzisiaj mija już 17 lat, a okładziny trzymają się bez zarzutu i bez ubytków. Drugi projekt, który był dla nas dużym wyzwaniem to Galeria Handlowa Kupiec Poznański. Tam także zakontraktowaliśmy duży zakres prac i dużą różnorodność okładzin. Wykonaliśmy zarówno elewację zewnętrzną w systemie wentylowanym, jak również schody i posadzki we wnętrzach galerii. Tutaj trudność polegała na tym, że część posadzek wokół fontann w holu  w tzw. tubusach, czyli przestrzeni, w której nie ma stropów poszczególnych pięter i mamy wrażenie komina aż do stropu ostatecznego wykonana była z elementów łukowych, zamykających się w koła o różnych średnicach. Nie mogliśmy tych posadzek rozmierzyć i od razu montować kamień na całej przestrzeni posadzki zaprojektowanej w łuki, ponieważ front robót otrzymywaliśmy partiami. Przy tak dużych rozmiarach idealnie spasowanie łuków było prawdziwym wyzwaniem. Brakowało wówczas wydajnej maszyny do zaprojektowania i wykonania łuków z kamienia. Gdybym wtedy miał waterjeta byłoby z pewnością  zdecydowanie łatwiej. Dzisiaj bez problemów radzimy sobie z tego typu posadzkami, ale wówczas było to nie lada wyzwanie. Poza tym sporą część elewacji na tym obiekcie wykonywaliśmy na tzw. kotwach spawalniczych. Ponadto w II połowie lat 90-tych nawiązałem współpracę z siecią francuskich perfumerii i realizowaliśmy kompleksowe wystroje wnętrz dla sklepów. W ciągu 12 lat współpracy wykonaliśmy ok. 60 takich obiektów w Polsce i 8 w Czechach. Oczywiście w każdym z salonów został zastosowany kamień w postaci posadzek i elementów wystroju wnętrza (blatów mebli ekspozycyjnych, lad obsługi, parapetów, okładzin słupów i ścian oraz mniejszych detali). Jednak oprócz prac kamieniarskich realizowałem wszystkie prace budowlano – wykończeniowe we wszystkich obiektach perfumeryjnych. Praktycznie w imieniu sieci odbierałem pustą przestrzeń od administratora centrum handlowego, a oddawałem wykończony i umeblowany lokal w bardzo krótkim czasie, maksymalnie kilku dni. Prace w tych obiektach toczyły się czasami 24 godziny, jak tylko zezwalał na ten tok prac  administrator całego centrum handlowego. Wymienialiśmy tylko ekipy budowlane, jedna grupa pracowała, druga odpoczywała … i tak na zmianę. Ponadto co kilka lat każdy salon był modernizowany co najmniej raz, a niektóre dwukrotnie, a nawet trzykrotnie. Rekordowy salon w Gdyni był przez nas modernizowany aż cztery razy. Do dziś centrum handlowe kojarzy mi się z ciężką nocną pracą.

Słuchając tego, co Pan mówi Wrimar jawi się jako wykonawca wyłącznie dużych inwestycji. A gdzie miejsce na klienta indywidualnego?

Z czasem (koniec lat 90-tych) do firmy zaczęli docierać klienci indywidualni. Przychodzili  poszukując drobnych elementów z kamienia do wnętrz swoich domów (parapety, blaty, schody itp.). Wrimar prowadził wówczas głównie obsługę  dużych obiektów.  Do naszej firmy zaglądali klienci indywidualni, którzy chcieli zamówić np. kilka parapetów, ale w zasadzie nie było osoby, która mogłaby ich obsłużyć. Firma skupiona była na produkcji elementów kamiennych dla prowadzonych większych budów, czasami nawet kilku równocześnie. Rynek był chłonny, a my nie nadążaliśmy z jego obsługą … klasyczna „klęska urodzaju”.  

I jaką decyzję wtedy Pan podjął ?

Zdecydowałem, że włączamy obsługę klienta indywidualnego do obsługiwanych przez nas segmentów rynku. Ten krok wymagał zmian technologicznych, personalnych, mentalnych i  w ogóle przeorganizowanie firmy. Przystosowaliśmy firmę do nowych warunków rynkowych. Z czasem już w latach 2000. powoli rynek stawał się nasycony, a o klienta trzeba było zacząć się intensywnie starać. Sam produkt i możliwości jego wykonania już nie wystarczały, trzeba było jeszcze zachęcić klienta do tego, aby skorzystał z naszej oferty. Wychodziło nam to coraz lepiej. Rynek hulał pełną parą. Równocześnie obsługiwaliśmy jeszcze duże budowy, ale one przynosiły już coraz mniejszą rentowność, a niektóre generowały nawet straty. Przyszedł rok 2010. Czas poważnego kryzysu w branży budowlanej i sporych strat finansowych. I tu pojawiło się kolejne pytanie – co dalej? Nie odpuściliśmy, walczyliśmy o firmę i jej przetrwanie. Mozolnie i powoli wyszliśmy z kryzysu. Zmieniliśmy strategię. Powoli wycofaliśmy się z bardzo dużych projektów budowlanych, a swoją ofertę skierowaliśmy do klienta indywidualnego oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Nadal pracowaliśmy na średniej wielkości projektach dla dużych Generalnych Wykonawców. Uznałem, że nie ma sensu walczyć o bardzo duże projekty, czyli mówimy o ilości okładzin kamiennych liczonych już w tysiącach. Tego typu projekty z punktu widzenia naszej firmy są najmniej rentowne … jeśli w ogóle dają jakąkolwiek rentowność po ostatecznym zrobieniu bilansu budowy.

Jesteśmy już w roku 2010, a wiem, że w tym czasie we Wrimarze razem z ojcem pracowały już Pana córki Paulina i Marta. Jak zachęcił Pan kobiety do pracy w kamieniarstwie?

To prawda. Paulina dołączyła do firmy w roku 2004, a Marta w 2007 roku. Jakoś szczególnie zachęcać ich do tego nie trzeba było. W zasadzie młodsza córka Paulina już jako nastolatka jeździła ze mną na targi zagraniczne, aby wspomóc mnie jako tłumacz języka angielskiego. Paulina bywała w firmie, a z racji tego, że kończyła szkołę średnią o profilu ekonomicznym miała praktyki szkolne u mnie w firmie. W jej przypadku wszystko przyszło jakby naturalnie, po studniach dołączyła do firmy. Z Martą było inaczej. Ona nigdy nie zamierzała pracować u mnie w firmie. Dopiero trzy lata po ukończeniu studiów jej życie zawodowe tak się ułożyło, że złożyłem jej propozycję dołączenia do firmy, która została przyjęta. Paulina jest z wykształcenia magistrem ekonomii. Jest bardzo rzeczowa. Zajmuje się przede wszystkim sprawami administracyjnymi, prowadzi kadry, przygotowuje dokumenty dla księgowych, opiniuje umowy z klientami, robi analizy finansowe. Jeśli jest taka konieczność obsługuje również klienta. Ponadto przygotowuje także projekty w programie autocad, które trzeba wykonać przed cięciem waterjet.  Do jej kompetencji należy także wybór i prowadzenie procesu zakupowego  wszelkich maszyn i urządzeń wykorzystywanych przy produkcji indywidualnych elementów kamiennych dla naszych klientów. W czasach kiedy korzystaliśmy z dotacji unijnych opiekowała się całym procesem i zajmowała się rozliczeniem dotacji po jej zakończeniu. Ukończyła dodatkowo kilka kursów o charakterze ekonomiczno-księgowym w Stowarzyszeniu Księgowych w Polsce, oddział Poznań. Natomiast Marta – z wykształcenia również magister ekonomii – zajmuje się marketingiem oraz promocją firmy i kamienia, jako znakomitego materiału budowlanego oraz obsługą klienta indywidualnego i mniejszego klienta instytucjonalnego. Ponadto kieruje również pracą zakładu i dokonuje bieżących zakupów wszelkich narzędzi potrzebnych do pracy. Jest bardzo relacyjna. Lubi ludzi i kontakt z nimi. Aby zrozumieć punkt widzenia projektantów ukończyła podyplomowe studia z Aranżacji Wnętrz w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa (obecnie Collegium Da Vinci).

Pana ciężka choroba postawiła przez Panem i firmą kolejne trudne wyzwanie…

Wcześniej kilka razy wspomniałem, że w historii firmy było kilka momentów, kiedy stawałem przed pytaniem: co dalej? To, które padło podczas choroby było najtrudniejszym w moim życiu. W 2016 roku całkowicie niespodziewanie dowiedziałem się, że mam zaawansowany nowotwór. Jakby tego było mało sytuacja finansowa firmy w tamtym czasie była dość trudna. Musiałem odsunąć się od prowadzenia firmy i skupić na wyczerpującym leczeniu, które trwało dwa lata. W tym czasie dowodzenie firmą przejęła Paulina. Walczyła o każdy grosz i podejmowała poważne decyzje, rzutujące na dzisiejszy obraz firmy. Z tego okresu utkwiła mi w pamięci jedna rozmowa z córkami. Pytały wtedy co robimy? Zamykamy firmę? Powiedziałem wtedy „Dziewczyny, kamień i ta praca to całe moje życie. To jest to co kocham i potrafię robić. Nie wyobrażam sobie pracy w innej branży mimo, że ta do łatwych nie należy …”. Usłuchały, za co jestem im bardzo wdzięczny. W tych trudnych czasach wspierało mnie też wielu znajomych, także z naszej branży. Ich bezinteresowna pomoc oraz wyrozumiałość pomogła nam przetrwać ten najtrudniejszy w dziejach firmy okres. Ci, o których mówię na pewno będę wiedzieli.  Z końcem 2017 roku wróciłem do firmy i jak widać wciąż w niej działam.

Jak Pańska choroba wpłynęła na postrzeganie prowadzenia biznesu?

Czas choroby to były bardzo trudne dwa lata. Pojawiło się wiele przemyśleń, analiz i wniosków. Budujemy firmę na nowo, z nową strategią i nowymi założeniami. Stawiamy na autentyczność i szczerą relację z klientem. Staramy się doradzić klientowi wybór odpowiedniego materiału do konkretnej przestrzeni. W tej chwili mamy już kilkudziesięcioletnie doświadczenie, nauczyliśmy się sporo na własnych błędach, a to procentuje. W naszym portfolio mamy zdecydowanie więcej projektów, którymi z dumą chwalimy się na każdym kroku. No … ale zdarzyły się również i takie, które nie należały do udanych. Wychodzę z założenia, że te nieudane projekty też są potrzebne, żeby uczyć się na błędach, bo to pozwala na rozwój i doskonalenie. Do dziś z moimi córkami uważamy, że branża kamienia jest rzemiosłem i trudno „ubrać” ją w korporacyjne struktury.

Mówiąc o firmie mówi Pan cały czas w liczbie mnogiej. Czy takie „ rodzinne” podejście do biznesu się sprawdza?

Mówiąc o rodzinie nie wspomniałem jeszcze o zięciu, który jest specjalistą od obróbki maszynowej, a nasz waterjet nie ma przed nim tajemnic. Wrimar to firma rodzinna i jesteśmy z tego dumni. Na pytanie, czy to się sprawdza odpowiem, że w naszym przypadku tak. Wyrazem tego jest fakt, że przez lata istnienia firmy zdobyliśmy mnóstwo nagród i wyróżnień w konkursach branżowych oraz wiele podziękowań za pomoc udzieloną lokalnej społeczności. Bardzo często wyrazem wdzięczności za tą pomoc są przepyszne domowe wypieki lub własnoręcznie produkowane nalewki. Z tego co mi wiadomo firmy rodzinne mają bardzo dobre opinie wśród Polaków. Jesteśmy członkiem Fundacji Firmy Rodzinne. Fundacja ta skupia mnóstwo firm rodzinnych z całej Polski, w tym również dużych i znanych graczy na polskim rynku. Przygotowuje ona  cyklicznie różnego rodzaju raporty dotyczące rodzinnej przedsiębiorczości. W 2018 roku pojawił się raport „Polacy o firmach rodzinnych”, edycja V, tytuł raportu „Nie tylko dla pieniędzy”. Wynika z niego, że firmy rodzinne są bardzo pozytywnie odbierane przez klientów. Postrzegane są jako godne zaufania i uczciwe. W ocenie Polaków rodzinni przedsiębiorcy są: pracowici, zaradni, kreatywni, zapracowani, odważni, uczciwi. Z raportu możemy wyczytać, że przedsiębiorcy rodzinni plasują się w pierwszej dziesiątce zawodów zaufania publicznego obok strażaka, lekarza, czy nauczyciela. Czytając takie wyniki dostaje się dużo pozytywnej energii do działania.

Jak plany na najbliższe miesiące, może lata ma Wrimar?

Chcemy się cały czas rozwijać, to chyba oczywiste. Jeśli chodzi o park maszynowy, to na razie w zupełności nam wystarcza. Do najbardziej precyzyjnych prac wykorzystujemy naszego waterjeta, który służy nam od wielu lat. Dodam, że byliśmy jedną z pierwszych firm w naszym kraju, która włączyła ten rodzaj maszyny do zakładu kamieniarskiego. Na naszym wyposażeniu mamy oczywiście tradycyjne piły mostowe i automatyczną boczkarkę, które bardzo dobrze się spisują. Jeśli chodzi o klientów to stawiamy przede wszystkim na wysokiej jakości obsługę i serwis. Wieloletnie doświadczenie spowodowało, że jesteśmy pewni naszej pracy. Zdarzają się sytuacje, w których trzeba klientowi odmówić realizacji projektu jeśli uznamy, że jest technicznie niewykonalny lub bezpieczeństwo użytkowania kamienia jest na granicy ryzyka. To są bardzo ważne kwestie, pociągające za sobą dużą odpowiedzialność.

Włodzimierz Ratajczak

– założyciel firmy Wrimar,

– konsultant Polskiego Związku Kamieniarstwa ds. obróbki i montażu kamienia,

– rzeczoznawca w Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Przemysłu Materiałów Budowlanych oddział w Krakowie (Stowarzyszenie to jest członkiem Federacji Naukowo-Technicznej NOT) w zakresie kamienia.

– członek – Założyciel oraz Członek Zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Producentów Wyrobów z Kamienia.

– rzeczoznawca kamieniarski w Ogólnopolskim Stowarzyszeniu Producentów Wyrobów z Kamienia oraz Kierownik Zespołu Rzeczoznawców w tym Stowarzyszeniu.

WIĘCEJ NA https://rzeczoznawcakamieniarski.pl